Czas skończyć z profanacjami i szerzeniem bluźnierstw. Zadanie dla władz i dla wyborców

Czy nowa inicjatywa poselska dotycząca zmian w Kodeksie karnym położy kres coraz częstszym profanacjom miejsc świętych oraz obiektów i przedmiotów kultu? Czy możemy liczyć na koniec bezkarności dla autorów bluźnierstw i profanacji? Odpowiedź brzmi „tak”, jednak warunkiem lepszej ochrony praw ludzi wierzących w naszym kraju jest przekonanie przez wyborców parlamentarnej większości do projektu, który niedawno wpłynął do Sejmu.

Datowany na 11 kwietnia projekt zakłada dopisanie do artykułu 27 kodeksu karnego punktu (a) wskazującego, że „nie popełnia przestępstwa, kto wyraża przekonanie, ocenę lub opinię, związane z wyznawaną religią głoszoną przez kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej, jeżeli nie stanowi to czynu zabronionego przeciwko wolności sumienia i wyznania lub publicznego nawoływania do popełnienia przestępstwa lub pochwały jego popełnienia”. Co oznacza to w praktyce?

Otóż projektodawcy nowelizacji zwrócili uwagę, że ograniczanie wolności religijnej przebiega zarówno poprzez działania – choćby ustawodawcze – organów państwa, jak i przez osoby fizyczne lub organizacje. Poglądy wynikające z przekonań religijnych bądź do nich nawiązujące – na przykład potępienie praktyk homoseksualnych i niezgoda na ich promowanie – stają coraz częściej pod pręgierzem mediów kreujących atmosferę wrogości wobec przeciwników fałszywie pojmowanej tolerancji.

Uzasadnienie projektu obszernie wyjaśnia motywy pomysłodawców. Chcą oni wzmocnienia ochrony prawnokarnej przed czynami godzącymi w wolność sumienia i religii. Przypominają, iż gwarancje dotyczące tych wartości zostały zawarte w Konstytucji, ustawach niższego rzędu i umowach międzynarodowych. Piszą również, że „wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie w drodze ustawy i tylko wtedy, gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób. Niedopuszczalne są zatem próby ograniczania albo wręcz likwidowania wolności uzewnętrzniania religii w sposób i w zakresie innym niż wprost wskazane w ustawie”.

Jak czytamy w uzasadnieniu, do zadań państwa należy kształtowanie przepisów karnych w taki sposób, by istniejące normy skutecznie spełniały swoją funkcję ochronną. „Państwo prawa nie może dopuszczać, aby jego obywatele i inne osoby będące pod jego ochroną były atakowane ze względu na wyznawaną religię; nie może również dopuszczać do profanowania miejsc i przedmiotów kultu religijnego” – napisali autorzy inicjatywy. Argumentują, iż w naszym kraju nasilają się różnorodne ataki na chrześcijan z powodu ich wyznania. Wymieniają między innymi niszczenie pomników, przydrożnych figur czy kościołów, a także liczne profanacje świętych symboli oraz wizerunków. „Kierowane wobec duchownych akty agresji kończyły się pobiciem, a ośmieszanie, parodiowanie i dyskryminowanie chrześcijan w przestrzeni publicznej (tak w rzeczywistości jak i w Internecie) stało się niemal powszednie” – przypominają w ślad za raportem o naruszeniach praw chrześcijan w 2019 roku. Wskazują w tym miejscu że część tych bezprawnych czynów pozostała bezkarna, co rodzi wniosek o nieskuteczności obecnych przepisów dotyczących obrony praw osób wierzących.

Znika furtka dla autorów profanacji

Aby zmienić obecny – szkodliwy i demoralizujący stan rzeczy, pomysłodawcy projektu proponują w odniesieniu do artykułu 195 k. k. rezygnację z określenia o „złośliwym” przeszkadzaniu w wykonywaniu aktów religijnych czy obrzędów pogrzebowych.

„(…) sprawcy takich czynów coraz częściej dopuszczają się ich ze względu na wrogość przejawianą przez nich do osób wierzących, kościołów i związków wyznaniowych, albo deklarują określoną motywację ideologiczną, w ich przekonaniu uzasadniającą naruszanie przez nich prawa innych osób do wyznawania i uzewnętrzniania religii. W myśl obecnych pojęć zachowania motywowane takimi względami nie są popełniane złośliwie. W takich sytuacjach postępowania są umarzane, a sprawy kierowane do sądu dotyczą co najwyżej wykroczeń z art. 51 k. w. [mówiącego o zakłócaniu porządku publicznego i zagrożonego aresztem, ograniczeniem wolności bądź grzywną – red.]” – czytamy.

Złośliwość nie jest jedynym motywem sprawców, w związku z tym należy penalizować każde ich umyślne działanie – wskazują autorzy projektu. Jeśli zaś nasilenie czy gwałtowność postępowania sprawcy doprowadziłaby do przerwania aktu religijnego czy też pogrzebu, przewidzieli podwyższoną o rok karę więzienia, czyli do 3 lat „odsiadki”.

Szyderstwo i znieważanie to nie „obraza uczuć”

Artykuł 196 Kodeksu karnego jest znany bardziej, bowiem to słynny zapis o „obrazie uczuć religijnych”. Na jego podstawie trafiają na przykład do prokuratur zawiadomienia o bluźnierstwach czy profanacjach popełnianych przez żądnych sławy celebrytów lub też innych prowokatorów podających się za artystów. Sądy powołują następnie biegłych, którzy uznają, że do „naruszenia uczuć” nie doszło. Konsekwencją są seryjne umorzenia spraw czy też uniewinnienia sprawców.

Projektodawcy nowelizacji przypominają mało znany fakt, iż obecna regulacja wywodzi się z ustanowionego przez komunistyczne władze w sierpniu 1949 roku dekretu „o ochronie wolności sumienia i wyznania”. Zapis został zachowany następnie w Kodeksie karnym zatwierdzonym równo dwie dekady później oraz w kolejnym – z 1997 roku.

„Jest oczywiste, że w okresie władzy komunistycznej dogmaty i obrzędy religijne nie mogły być chronione przed znieważaniem, ponieważ państwo w tamtych czasach intensywnie szerzyło ateizm, czego przejawem była tolerancja dla wyszydzania i znieważania dogmatów i obrzędów. Nie istnieje jednak żaden racjonalny powód, aby w państwie demokratycznym, zobowiązanym do ochrony wolności religijnej obywateli, zachowywać okrojony kształt przepisu, wywodzący się z tamtych czasów” – dowodzą autorzy najnowszej propozycji. Nawiązuje ona wprost do regulacji obowiązującej przed II wojną światową.

Jeśli więc parlament oraz prezydent przychylą się do zapisów projektu, artykuł 196 brzmieć będzie: „Kto publicznie lży lub wyszydza kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej, jego dogmaty lub obrzędy, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Tak samo karane będzie publiczne znieważanie przedmiotu czci religijnej lub miejsca przeznaczonego do publicznego wykonywania obrzędów religijnych.

Jeżeli zaś przestępstwo zostałoby popełnione w trakcie nabożeństwa, obrzędu czy innego aktu religijnego bądź też za pomocą środków masowego komunikowania, taki czyn zagrożony byłby karą trzyletniego więzienia.

Chociaż projekt wyszedł od przedstawicieli Zjednoczonej Prawicy – konkretnie zaś Solidarnej Polski – to jednak w gronie posłów i senatorów obozu wciąż rządzącego nie cieszy się, niestety, jednomyślnym poparciem. Przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka Marek Ast wyraził wobec niego sceptycyzm. Z jego słów można zaś wnioskować, że niekoniecznie wypowiadał się jedynie we własnym imieniu. – Będziemy się nad tym zastanawiać. Myślę, że gdyby stosować obowiązujące przepisy konsekwentnie i w zdecydowany sposób, to nie trzeba by było nic poprawiać, tylko osoby, które obrażają uczucia religijne ponosiłyby tego konsekwencje – powiedział.

Problem w tym, że łatwiej ułomne przepisy doprecyzować i w ten sposób niejako zmusić sądy do egzekwowania ochrony praw wierzącej większości niż pozostawiać pole do dowolnych interpretacji. W tym przypadku wygląda na to jednak, że lepiej by sprawę w swoje ręce wzięli sami wyborcy, przypominając swym przedstawicielom w parlamencie i rządzie, że w nieodległej perspektywie znowu udadzą się do urn. Rok przedwyborczy przypomina nieco Wigilię – politycy nie tylko zaczynają mówić głosem ludzi, ale i bardziej są skłonni do pamiętania o swoich deklaracjach oraz wprowadzania ich w czyn.